niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział 2 "- Jak możesz to nazywać darem, skoro twój dotyk zabija?"


J U L I A



Liczę bicia serca.
1 uderzenie...
2 uderzenie...
3 uderzenie...

Dłoń Warnera spoczęła na moim ramieniu, a druga ujęła mój policzek.

- Julio, spójrz na mnie. - Usłyszałam jego głos, jak przez mgłę. Powoli uniosłam wzrok, natykając się na zmartwione spojrzenie blado szmaragdowych oczu. - Nie musisz tego robić. Nic cię nie zobowiązuje, aby z nią rozmawiać.

- Aż tak źle? - spytał Kenji, unosząc brew.

- Minęło tyle czasu - wyszeptałam, zamykając oczy. Kiedy choćby pomyślałam o kobiecie, która wydała mnie na świat, aby w końcu zamknąć mnie w psychiatryku, automatycznie robiło mi się nie dobrze.

- Dlaczego nie chcesz się z nią zobaczyć? - spytał Castle, uważnie się we mnie wpatrując. Nie potrafiłam jednak wydusić z siebie choćby słowa. Objęłam się ramionami, spuszczając wzrok.

- No dobra - westchnął Kenji. - Pójdę z nią porozmawiać.

- Nie! - Niemal krzyknęłam. Na mój protest chłopak zatrzymał się nieco zdziwiony. - Nie możesz! Ona... ona gardzi takimi jak my - głos mi się załamał. Musiałam wziąć kilka oddechów, aby móc mówić dalej. - Ona mnie nienawidzi. Jestem dla niej potworem.

- W takim razie tylko ją zobaczę - powiedział Kenji spokojnie, widząc, że jestem już u skraju wytrzymałości. - Tylko zerknę, dobrze?

Nic nie odpowiedziałam, tylko odprowadziłam jego oddalającą się sylwetkę. Dotknęłam dłoni Warnera, która wciąż czule dotykała mojego ramienia. Czułam, że za chwilę wybuchnę płaczem, co zapowiadały łzy.

- Zabierz mnie stąd - szepnęłam ledwo słyszalnie do blondyna.

- Na dzisiaj koniec - powiedział szybko i obejmując mnie, powoli zaczął pchać w stronę wyjścia. Niemal czułam przeszywający mnie wzrok pozostałych. Obraz stawał się co raz bardziej zamazany, kiedy Warner prowadził mnie do pokoju, w którym po chwili się znalazłam. Rzuciłam się w stronę kąta, chcąc się znaleźć jak najdalej od drzwi. Osunęłam się na podłogę i podciągnęłam kolana, niemal się kuląc, gdy chowałam w nich twarz. Pozwoliłam łzą spłynąć po moich policzkach.

- Wszystko powoli zaczęło się układać - zaczęłam, ale nie dokończyłam, bo niemal zachłysnęłam się własnymi łzami. - Ale ona...

- Julio - zaczął Warner, powoli do mnie podchodząc. Uklęknął przede mną, dotykając mojej łopatki. - Tak mi przykro. - Poczułam, jak jego ramiona powoli mnie obejmują. Objął mnie całą, niczym zabawkę.

Czując jego zapach i bijące poczucie bezpieczeństwa, nieco się rozluźniłam. Łzy jednak nie chciały przestać przybywać, chociaż usiłowałam z nimi walczyć.

- To nie może być prawda - powiedziałam, łapiąc się za włosy i kręcąc głową. - Ona nie może tak po prostu przyjść i... - Nie zdążyłam dokończyć, bo drzwi nagle się otworzyły, a do środka wszedł Kenji. Widząc mnie i Warnera, znieruchomiał. Przełknął ślinę i odchrząknął, mówiąc:

- Cóż... twoja... no wiesz... Zaprosiłem ją do jadalni. Czeka na ciebie.

- Przeszukałeś ją? - spytał Warner, pomagając mi wstać.

- Miałem obmacywać matkę Julii? Pogięło cię? - spytał chłopak, patrząc się na niego jak na idiotę. - Sam to zrób. Zresztą, wątpię, aby mogła mieć jakąkolwiek broń, to jej matka!

- Co z tego - powiedziałam i ocierając łzy, wyszłam. Zaczęłam się kierować w stronę jadalni. W środku wiedziałam, że muszę się z nią zobaczyć, bo nigdy mnie to nie ominie.

Docierając do drzwi, ostatni raz przetarłam twarz, będąc gotowa na zmierzenie się z przeszłością. Jej demonami. Moja dłoń spoczęła na klamce, będąc gotowa ją przekręcić. Powstrzymało mnie wołanie Warnera z końca korytarza. Biegł w moją stronę, aż niemal na mnie wpadł. Ujął moją twarz i spojrzał mi w oczy.

- Nie pozwolę ci wejść tam samej.

- Wiesz, że ty i Adam jesteście jedyni, którzy wiedzą, co zrobiła mi moja matka?

- Ja wiem więcej - powiedział i stanął przodem do drzwi. Poczułam tylko, jak jego dłoń splata się z moją. - Czytałem twój dziennik. - Te słowa wystarczyły, aby moje palce ścisnęły mocniej jego dłoń. Zamknęłam oczy i nacisnęłam klamkę. Na znane skrzypnięcie otwierających się drzwi, rozwarłam powieki.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to Delalieu, podający filiżankę osobie, która siedziała u szczytu stołu, a tyłem do drzwi. Z krzesła mogłam dostrzec fale brązowych włosów, dosięgających ramion. Moje serce zaczęło walić, jak szalone.

- Oto pani Evelyn Ferrars - powiedział Delalieu, patrząc na nas i dłonią wskazał na kobietę. Jej sylwetka odsunęła krzesło i wstała, powoli się odwracając. Kiedy cała jej twarz znalazła się w moim polu widzenia, poczułam się, jakby strzelił we mnie piorun wspomnień. Twarz, która znajdowała się kilka metrów ode mnie, należała do tej samej osoby, która co noc zamykała mnie w pokoju, nazywając potworem, i która osobiście dopilnowała, abym została odizolowana w ścianach psychiatryka.

Nie zmieniła się dużo od ostatniego razu: Jak zawsze ten sam ubiór, składający się ze starych jeansów, balerinek i wyblakłego swetra. Nawet włosy były takie same: jak zawsze do ramion z lekko postrzępionymi na skutek starych nożyczek końcówkami. Miałam wrażenie, że jej twarzy nie przybyło ani jednej nowej zmarszczki, zostały tylko te dwie ledwo widoczne na skroniach.

Kolor oczu, które po niej odziedziczyłam, przeszywały mnie obojętnie na wskroś.

- Może usiądziemy? - zaproponował Warner, kiedy ja nadal wpatrywałam się w kobietę. Była mi taka znana, ale równie mocno obca.

Dłoń Warnera pociągnęła mnie w stronę stołu. Spuściłam wzrok, skupiając go chwilowo na nogach Delalieu, który właśnie wychodził.

3 lata...

Minął 1 rok,
2 lata,
3 lata.

Co jej powiedzieć po 3 latach?

Warner odsunął mi krzesło, jedno dalej od szczytu stołu, gdzie siedziała Ona. Usiadłam niemal z ulgą. Nerwowo przełykając ślinę i cicho licząc w myślach, odważyłam się unieść wzrok i na nią spojrzeć. Ona także oderwała wzrok z nad filiżanki i wbiła go we mnie - ten sam twardy, pełny obrzydzenia.

- Nieźle się się urządziłaś. - Jej głos przerywający grobową ciszę sprawił, że aż się wzdrygnęłam. - Przyznaj się, ile ludzi zabiłaś dla pięknych ubrań i pieniędzy?

- Wyzwoliłam Sektor 45! - powiedziałam nagle. - Obalę Komitet Odnowy. - Na moje słowa, zaśmiała się i westchnęła, mówiąc.

- Warnerze, czy mógłbyś nas zostawić same?

- Nie - odpowiedział automatycznie. - Rozmawiacie teraz w mojej obecności, albo w ogóle.

- Chyba mam prawo porozmawiać ze swoją c ó r k ą? - Na ostatnie słowo miałam ochotę wybuchnąć płaczem i śmiechem jednocześnie. Jednak zamiast tego, spojrzałam na Aarona.

- Poczekaj na korytarzu - powiedziałam. Na moje słowa spojrzał na mnie z niedowierzaniem, mówiąc:

- Chyba żartujesz?!

- Proszę, daj nam kilka minut.

- Tak, kilka minut mi z zupełnością wystarczy - powiedziała kobieta.

- Proszę - szepnęłam. Chłopak popatrzył na mnie dłuższą chwilę, po czym wstał i wyszedł niemal trzaskając drzwiami. Wraz z jego wyjściem opuściło mnie całe poczucie bezpieczeństwa.

- Naprawdę sądzisz, że ci się to uda? - odezwała się. Spojrzałam na nią. - Mam na myśli Komitet Odnowy.

- Skoro zdołałam wyzwolić Sektor 45, to zdołam i zdołam obalić Komitet Odnowy.

- Z twoim przekleństwem?

- Darem - poprawiłam ją.

- Jak możesz to nazywać darem, skoro twój dotyk zabija?

- Zabezpieczam się - oznajmiłam, unosząc dłoń, na których widniały rękawiczki. - A mój dotyk to nie mój jedyny dar.

- Myślisz, że nie wiem? - spytała, unosząc brew. - Zdemolowałaś połowę Sektora. Widziałam występ twój i twoich przyjaciół. Uwierz mi, nie masz się z czego cieszyć. Jesteś n i e b e z p i e c z n a, dlatego radzę ci: przypomnij sobie ściany psychiatryka, bo prędzej czy później tam wrócisz.

- Żadne ściany mnie już nie powstrzymają - oznajmiłam, unosząc głowę na wskutek przybywającej mi odwagi. - Ty także.

W jej oczach zatańczyły dziwne płomyki. Zanim zdążyłam się zorientować, jej sylwetka rzuciła się w moją stronę z nożem w dłoni. W ostatniej chwili odskoczyłam. Nóż w jej dłoni wbił się w oparcie krzesła, na którym siedziałam sekundę temu.

- Jak - zaczęłam z szokiem, ale zanim zdążyłam dokończyć, jej dłoń wyszarpnęła nóż i ponownie na mnie naparła. W jednej chwili znalazłam się na stole, mając przed sobą jej nachylającą się nade mną pełną furii twarz. Zamrugałam kilka razy, orientując się, że właśnie ściskam jej nadgarstek, którego palce trzymały nóż tuż nad moją piersią.

- Nigdy nie powinnaś była wyjść z mojego łona. Nigdy nie powinnaś ujrzeć światła dziennego - wysyczała. To co się działo w jej oczach, nie można było nazwać furią    było to coś więcej, coś mrocznego. Jednak kiedy patrzyłam w jej tęczówki, miałam wrażenie, że coś mi nakazuje, abym ustąpiła. Poczułam się, jakbym zasypiała, ale przytomna. Zaczęłam rozluźniać mięśnie, pozwalając, aby koniec noża z każdą sekundą był co raz bliżej piersi, w której serce biło jak oszalałe.

1 sekunda...
2 sekunda...
3 sekunda...

Ostry czubek dotykał już naprężonego materiału ubrania. Wbijał się co raz głębiej i głębiej...

- Julio! - Głos Warnera rozległ się w pomieszczeniu. Moja matka została oderwana ode mnie, a nóż spadł na ziemie.

Nie podniosłam się ze stołu. Miałam wrażenie, jakbym się ocknęła z dziwnego transu. Dopiero, kiedy znane dłonie złapały mnie za ramiona, a twarz nachyliła się nade mną, potrząsnęłam głową. Aaron pomógł mi się podnieść. Zamknął mnie w ramionach, całując w czubek głowy.

- Nic ci nie jest? - spytał z przejęciem. Zmusił mnie, abym na niego spojrzała. - Julio, powiedz coś...

- W porządku - mruknęłam, lekko się chwiejąc. Jego ramiona mnie podtrzymały, nie pozwalając upaść. Zamrugałam kilka, wzrokiem wędrując ku wejściu, gdzie kilku żołnierzy trzymało Evelyn; krzyczała, starając się wyrwać.

- Zabierzcie ją! Zamknijcie! - rozkazał Warner.

Mężczyźnie wyprowadzili kobietę, kiedy ta krzyczała wyzwiska w moją stronę:
potwór, dziwka, wybryk natury, morderczyni...

sobota, 25 lutego 2017

Rozdział 1 "Trzeba dojść do porozumienia. Pójdźmy na kompromis"


J U L I A



- Jestem Julia Ferrars i przejmuję władzę nad krajem. Rzucam wyzwanie każdemu, kto mi się przeciwstawi.


Od tamtych słów minęło dokładnie 28 dni.
Od tamtych słów wszyscy żołnierze są po mojej stronie i żaden nie odważył mi się przeciwstawić. Jedni zapewne dlatego, bo także chcą wyzwolenia pozostałych Sektorów.
A drudzy, bo się mnie boją. Boją się mojego d a r u.

Brak buntów jednak nie oznaczał spokoju. Może wyzwoliliśmy jeden z 555 Sektorów, ale przed nami było jeszcze 554 innych. Tylko pokonując je, pokonamy cały Komitet Odnowy - wyzwolimy świat, który umiera.

Przecinając znane korytarze bazy, czułam się dziwnie. Mimo świadomości, że teraz to ja jestem tutaj tą, której powinni się bać, w środku i tak miałam wrażenie, że za chwilę zza ściany wybiegną strażnicy. Moje nogi stawiały kolejne kroki, a ja po cichu je liczyłam. 12, 13, 14, 15, 16, 17... i tak cały czas, aż doszłam do odpowiednich drzwi. Jednym ruchem otworzyłam je, wchodząc do pomieszczenia.W środku znajdował się duży, okrągły stół z mahoniu. Powoli podeszłam bliżej, aby dotknąć błyszczącej powierzchni. Odbijał się w niej obraz żyrandolu nade mną.

- Nie wyrzuciłaś ich - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się, napotykając spojrzenie Warnera. Stał kilka metrów ode mnie, wpatrując się we mnie z uśmiechem. Powoli, nie śpiesząc się, mierzył mnie wzrokiem. Dopiero po chwili zrozumiałam, o co mu chodzi - a chodziło mu o sukienki, które od mojego pierwszego pobytu tutaj, były w mojej garderobie. Jedną z nich miałam właśnie na sobie; zieloną do kolan, z długimi rękawami, klasycznym krojem. Chciałam chwile odetchnąć od kombinezonu, który po walce był cały brudny od krwi, ziemi i potu. Nie zapomniałam się jednak zabezpieczyć; gołe nogi osłaniały przezroczyste rajstopy kozaczki, a dłonie czarne skórzane rękawiczki od starego fioletowego stroju.

- To tylko na chwilę - powiedziałam, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. - Dopóki mój stary kombinezon...

- Nie chcę twojego kombinezonu - powiedział, podchodząc bliżej. Zbliżył się tak blisko, aby móc oprzeć czoło o moje czoło. Tak blisko, że mogłam poczuć jego oddech. - Ani tego - dodał, a ja poczułam, jak jego palce łapią za końcówki materiału rękawiczek, powoli je ściągając. Mój oddech przyśpieszył. Odruchowo złapałam za jego dłoń, szepcząc:

- Aaronie nie, nie tutaj.

- Błagam, tylko nie to! - Głos Kenji'ego rozległ się w pomieszczeniu. Jak oparzona odskoczyłam od Warnera, czerwieniąc się.

- Czy nie macie bardziej ustronnych miejsc? Bo o ile się nie mylę pokój narad do takich nie należy - powiedział Kenji, podchodząc do stołu. Nie minęła minuta, a Adam, Alia, Lily, Sara, Sonia, Castle, Winston, Brendan i Ian dołączyli.

Od 28 dni, od czasu walki, nie mieliśmy się jeszcze okazji wszyscy zebrać. Od czasu do czasu tylko mijaliśmy się na korytarzu, to wszystko. Teraz jednak miałam możliwość zobaczyć, jak bardzo się wszyscy zmienili z wyglądu. Teraz każdy nosił odzienie takie jakie chciał, jednak nie umknęło mi uwadze, że Adam, Warner i Castle mieli ze sobą broń, którą starali się ukrywać za paskiem spodni lub - jak to w przypadku Warnera i Castle'a - w wewnętrznej części marynarki.

- Chciałaś nas wszystkich widzieć - odezwał się Adam. Spojrzałam na niego, kiwając głową. Od zakończenia walki widywałam się z nim co najwyżej podczas posiłków jak nie częściej. Nie było pomiędzy nami już tak zażarcie, jak wcześniej. Nieco się uspokoiło, a to prawdopodobnie z powodu Alii, z którą w tej chwili spędzał najwięcej czasu. Gryzło mnie przeczucie, że pomiędzy nimi rodziło się coś więcej niż tylko przyjaźń.

- Mamy do omówienia wiele spraw - powiedziałam w końcu. - Między innymi nowy system życia w Sektorze 45. Ludzie nie mają się już bać ani głodować.

- Tak, już najwyższy czas - przyznał Castle. - Trzeba w końcu zakończyć tą biedotę. Od czego zaczniemy?

- Od głodu - powiedział Warner. - Ludzie głodują od lat. Trzeba to zakończyć.

- Jakieś pomysły? - spytałam, mierząc każdego wzrokiem.

- Może by otworzyć jakiś nie duży sklep z jedzeniem? - odezwała się Sara. - Każdej rodzinie przypadałby raz w miesiącu karnet na określoną ilość jedzenia do zakupu w sklepie.

- To wspaniały pomysł - powiedziałam z uśmiechem.

- Ale skąd ludzie będą mieli pieniądze? - przypomniał Kenji. - To już prowadzi do drugiej sprawy jaką trzeba załatwić, a mianowicie miejsca pracy.

- W mieście jest dużo nieczynnych budynków, które można byłoby odnowić. - oznajmił Warner. - Na przykład fabryka ryb, sklepy ze starymi meblami, szkoły...

- Rzeźnie - wtrącił Adam, patrząc na niego chłodno.

Dlaczego musisz mi to przypominać, Adam?
Dlaczego
Dlaczego
Dlaczego

Przed oczami staje mi chwila, w której znalazłam Adama przypiętego do taśmociągu w rzeźni. Było to po tym, jak strzeliłam do Warnera. Wtedy przed nim uciekałam. A teraz nie wyobrażam sobie bez niego życia.

- Tak, to prawda - powiedział Warner, patrząc na Adama. - Nie zapominajmy także o budynkach mieszkalnych - kontynuował. - Odnawiając to wszystko, zniknąłby także problem z niewłaściwymi warunkami do życia. Ludzie mieliby gdzie mieszkać, pracować i mieliby co jeść.

- Pozostawiłbym tylko strażników - odezwał się Brendan. - Niech patrolują okolice. Kradzieże nadal mogą się zdarzać.

- To prawda - powiedziałam. - Chciałabym jednak zmniejszyć ich ilość. Chcę... oszczędzać żołnierzy przed kolejnymi walkami. Przed nami jeszcze wiele wojen do wygrania.

- Co do wojen, ja i Alia zaprojektowaliśmy dla ciebie nowy strój, Julio - oznajmił Winston, wymieniając z blondynką ukradkowe uśmiechy.

- Znowu? - wytrzeszczyłam oczy. - Mam już dwa.

- Ten, który zaprojektowaliśmy będzie o wiele ładniejszy i wytrzymalszy. Nie długo będzie gotowy. Mamy także projekt nowego munduru dla żołnierzy.

- Jesteście niesamowici - uśmiechnęłam się.

- Wracając do tematu - wtrącił Adam. - Nie wszyscy jesteśmy przydatni w bazie. Proponuje rozesłać nas w jakieś konkretne części Sektora. Na przykład Sara i Sonia mogłyby iść i dopilnować odbudowy szpitala miejskiego. Lily mogłaby użyć swojej fotograficznej pamięci i razem z Ianem iść i zbierać raporty o postępach.

- Dlaczego nie - powiedziała Lily. - I tak nie mamy tutaj co robić. Czas ponownie się czemuś przysłużyć. Ja i Ian się tym zajmiemy. Będziemy przysyłali wam raporty poprzez żołnierzy. W razie potrzeby osobiście.

- My też się zgadzamy - odpowiedziały jednocześnie bliźniaczki.

- My z Alią zostaniemy tutaj, aby dokończyć prace - oznajmił Winston.

- Kenji? Adam? - spojrzałam na obydwu.

- Możemy dowodzić żołnierzami - zaproponował Kenji.

- Już widzę, jak będziesz nimi dowodził - zaoponował Castle. - Każesz im cię nosić i ci usługiwać. Już ja cię znam.

- Nie mogę się nie zgodzić - odezwał się Warner. - Przydzielenie tobie i Kentowi tego stanowiska może iść także z ryzykiem, że przekupicie któregoś z nich i każecie mu mnie zabić we śnie.

- Kusząca propozycja - mruknął Kenji, mrużąc oczy.

- Przestańcie - powiedziałam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wpłynął na moją twarz. - Trzeba dojść do porozumienia. Pójdźmy na kompromis; Kenji i Adam będą dowodzić żołnierzami, ale nie mają prawa tknąć Warnera, a Warner nie będzie ich do tego prowokował.

- Przecież ja ich nie - zaczął Warner, ale Adam mu przerwał.

- Sam twój widok to prowokacja.

- Błąd - powiedział Kenji. - Sama świadomość, że żyje po wszystkim co zrobił, to prowokacja. Ale niech wam będzie. "Nie uduszę go".

- Przecież ja - Odchrząknęłam przerywając blondynowi. Spojrzałam się na niego błagalnie, aby nie kontynuował sprzeczki. Wystarczyło kilka sekund, aby po chwili westchnął, mówiąc:
- Dobra.

- Ile to wszystko ma potrwać? - spytał Castle.

- Do czasu, aż miasto znów wróci do normy, aż się wszystko ustabilizuje - wyjaśniłam.

- Wszystko fajnie - powiedziała Lily. - Ale trzeba przygotować strategie obronne. Nie wolno nam zapominać, że przed nami jeszcze ponad pięćset innych Sektorów do wyzwolenia, które prędzej czy później wypowiedzą nam wojnę.

- Tym póki co mogą się zająć najlepsi żołnierze i ich przywódcy. - Warner spojrzał na Kenji'ego i Adama. - To będzie wasze pierwsze zadanie. Zaprojektujecie, omówicie i przedstawicie nam wszystko.

- Ty tutaj dowodzisz czy Julia? - spytał Kenji.

- Ze wszystkim masz problem!

- Przestańcie! - przerwałam im. - Oboje! Błagam, tak do niczego nie dojdziemy.

Położyłam dłoń na ramieniu Warnera i ponownie na niego spojrzałam. Bezgłośnie powiedziałam do niego "proszę". Widziałam opór w jego oczach, jak i oczach Kenji'ego i Adama, ale musieliśmy jakoś współpracować.

Licząc w głowie do pięciu, odwróciłam się z powrotem w stronę innych chcąc ponownie poruszyć temat planowania strategii. Jednak w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak Delalieu. Po wojnie wielokrotnie proponowałam mu zwolnienie ze stanowiska, ale za każdym razem upierał się, że nie chce odchodzić. Zostawiłam go więc w spokoju, pozwalając wykonywać swoją pracę.

- Pani Ferrars - zaczął, ale mu przerwałam z uśmiechem.

- Przecież mówiłam, że "Julia" wystarczy. - Mężczyzna kiwnął głową mówiąc dalej.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... przyszedł ktoś kto chciałby się z Panią zobaczyć.

- Zobaczyć? - zmarszczyłam brwi. - Jakiś obywatel? Żołnierz?

- Kobieta - powiedział Delalieu. - Mówi, że nazywa się Evelyn Ferrars.

Mój wzrok opadł na podłogę. W głowie zaczęłam liczyć panele...

1  2  3  4  5  6  7  8...

 ...choć wiedziałam, że one mi nie wystarczą...

piątek, 17 lutego 2017

Prolog


Baza Sektora 35



- Paris Anderson nie żyje - oznajmił Silas Willard, dowódca Sektora 35. Kurczowo trzymając dłonie splecione za plecami, jego oczy patrzyły na otwarty biały list leżący na stole. Była na nim pieczęć Sektora 43 i 44.

- Jak to możliwe? - spytał jeden z zebranych dowódców niektórych Sektorów. - Podobno zniszczyli Punkt Omega, a wynik wojny był pewny.

- Jak widać nie. Z Punktu Omega przeżyli akurat ci z najsilniejszymi zdolnościami... wystarczającymi, aby przejąć stolicę kraju.

- Kto dokładnie przejął władze nad stolicą? - spytał inny dowódca.

- Dziewczyna znana jako Julia Ferrars. Najpierw miała robić, jako eksperyment i miała wspomóc Komitet Odnowy, ale wszystko wymknęło się z pod kontroli - wytłumaczył Willard.

- Zwykła dziewczyna? - prychnął jeden z zebranych.

- Anderson i jego syn nie wybraliby zwykłej dziewczyny, aby wspomogła Komitet Odnowy - powiedział dowódca. - Jej dotyk zabija. Wystarczy jedno zetknięcie z jej skórą, a umierasz w męczarniach. Niestety to nie jej jedyna moc, o prócz dotyku, ma jeszcze ogromną siłę. Podobno potrafi przebić beton. - Dłonie mężczyzny rzuciły stos fotografii na stół. Widniały na nich twarz Julii Ferrars, rozbitej przez nią ściany i innych wyrządzonych przez nią szkód.

- Co zrobimy? Damy jej panować? - spytał kolejny mężczyzna.

- Nie pleć głupot - warknął Willard. - Ta dziewczyna doprowadzi do upadku Komitetu Odnowy i pozostałych 554 Sektorów. Trzeba się jej pozbyć, zupełnie jak i syna Andersona, Aarona Warnera. Zdradził ojca dla tej dziewki.

- Co więc zrobimy? Jeżeli szybko nie zadziałamy, wybuchną bunty w pozostałych Sektorach. Lata pracy pójdą na marne.

Dowódca leniwie położył palec na zdjęciu dziewczyny, przysuwając je do siebie po powierzchni stołu. Wbił wzrok w oczy dziewczyny, w których kryła się niewinność jak i wewnętrzna siła. Przełknął ślinę, mówiąc:

- Będziemy odbierali jej władzę kawałek po kawałeczku. Najpierw zajmiemy się żołnierzami, potem przyjaciółmi, a na koniec Warnerem. A kiedy już zostanie sama... - Silas Willard uśmiechnął się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.